Cosina po raz kolejny zaskoczyła nas wszystkich, produkując kolejny model obiektywu 50 mm. Jest ich już w ofercie firma kilka, ale ten okazuje się konstrukcją bardzo historyczną w swym zamyśle i rodowodzie. Nawiązanie do wyglądu obiektywów z lat 40 tych nie jest przypadkowe. Udoskonalona wówczas wersja Heliara, zbudowana z trzech grup soczewek, złożonych z ułożonych naprzemiennie soczewek z flintu i cronu, pokazała ówczesnym fotografom, że można fotografować dobrym obiektywem, który w dodatku będzie obiektywem jasnym.
Idea wskrzeszania obiektywów historycznych to pomysł firmy Leica, która nie tak dawno pokazała nam obiektyw portretowy z lat czterdziestych – Tambar. To samo uczyniła Cosina, dając nam obiektyw Heliar 50 mm f/1,5 Classic.
No właśnie. Mając w ofercie tak niesamowicie dobrze obliczone konstrukcje 50 mm jak Nokton f/1,2 i f/1,5 i Heliar f/3,5 oraz ultranowoczesnego i ponadprzeciętnie rozdzielczego APO Lanthara f/2, firma mogła się pokusić o zupełnie nowe spojrzenie na jakość obrazu.
Tak jak APO Lantar jest obiektywem absolutnie o najwyższej jakości, a Noktony znajdują się gdzieś w środku stawki, łącząc perfekcję z plastyką, tak ten obiektyw sięga na skrajny biegun obrazowania, oferując plastykę, plastykę rozmyć i klasyczną interpretację obrazu delikatnie zmiękczonego.
To nie zmiękczenie totalne, jakie daje pończocha na obiektywie. To subtelnie osłabiony kontrast i pozbycie się ultrawysokiego mikrokontrastu. W rezultacie zdecydowano się na zbudowanie obiektywu, który będzie interpretował rzeczywistość na swój sposób, przekształcając, to co widzimy na w pełni klasyczne, uspokojone wizje. Rozmycia są oszałamiające. Wynikają z użycia 10 listków przysłony ulokowanych tuż za pierwszą grupą soczewek.
W zakresie przysłon od f/1,5 do f/2,8 obiektyw szaleje i prosi o podstawienie mu do przerobienia ciekawych tematów, które zamienia w aksamitne, romantyczne, malowane światłem interpretacje rzeczywistości. W okolicach f/4 i wyżej wszystko z wolna się uspokaja, dając obrazy ostre.
Ostre, a jednak nigdy nie żyletowato ostre pełne mikrokontrastu. Nadal nieco uspokojone i delikatniejsze w wyrazie. Zdecydowanie nie jest to obiektyw dla wszystkich. Trzeba będzie go poznać i dać mu to, czego pragnie – materii do przekształcenia. Oczami wyobraźni widzę tuziny fotografów ślubnych, którzy popisując się tak dziwnym szkiełkiem na aparacie, dadzą swym klientom w pełni romantyczną wizję ich ślubu. Sesje ślubne z nim już nigdy nie będą nudne, ponieważ ta tendencja do malowania światłem i nieprawdopodobnego rozmywania tła, da obrazy niezwykłe z bardzo prozaicznych motywów, jak dekoracja auta, bukiet ślubny czy ściskające się dłonie.
Są tacy, którzy uważają ten obiektyw za naśladowcę takich ultratanich konstrukcji jak np. radzieckie Industary, ale to nie tak. To obiektyw pozwalający na nieco inny obraz, ale bardzo dobry w zamyśle. Szczególnie ciekawie zachowuje się na aparatach średnioformatowych, gdzie daje tylko delikatną winietę i mega plastyczne rozmycia.
Do tego ta budowa. Połączenie czerni lakieru z nagim metalem. Ultraprecyzyjna mechanika. No cóż! Można powzdychać i udać się na jedną z wielu imprez gdzie firma Foxfoto – dystrybutor Voigtlaendera na Polskę umożliwia fotografowanie tymi szkłami. Tego obiektywu należy spróbować niczym legendarnej potrawy. Wyrobić sobie zdanie na temat jego obrazowania i zastanowić się, czy w naszej praktyce jest na niego miejsce. Ja na przykład chcę go zastosować w mojej najbliższej sesji na 100 megapikselowym małym średnim formacie. Zobaczymy!
Prezentowane zdjęcia zostały wykonane aparatem Leica SL2.
A na deser jedno zdjęcie z Hasselblad 907X 😉