Voigtlaender Nokton 50 mm f/1,5 Aspherical II

Druga połowa roku 2020 zaskoczyła nas, fanów obiektywów Voigtlaender kolejną nowością. Inżynierowie firmy Cosina zabrali się za kamień milowy w rozwoju firmy. Podjęli się wlania nowego ducha w konstrukcję totalnie kultową – przyznam szczerze, tego się nie spodziewałem. Nokton 50 mm f/1,5 obecnie już oznaczany jako model jeden to obiektyw znakomity. Zbudowany jest z sześciu soczewek w pięciu grupach i wyposażony w dziesięcio-listkową przysłonę. Pamiętam jak przed laty, sprawdzając możliwości różnych szkieł 50 mm, natknąłem się na to cacuszko i przepadłem. Aby podkreślić, jak istotny jest to obiektyw, muszę zdecydowanie nakreślić kontekst sytuacyjny, który towarzyszył mojemu przejściu na tę pięćdziesiątkę. Otóż od jakiegoś roku używałem wówczas aparatu Sony A7R. Używałem go ze wspaniałym obiektywem produkcji Zeissa – Sonnar’em 55 mm f/1,8. Obraz z tego obiektywu był totalnie profesjonalny. Do dzisiaj zresztą uważam, że jest to jeden z najlepszych obiektywów 50 mm dostępnych na Sony. Mały, lekki, z dobrym autofokusem, ale z Zeissowską plastyką i Zeiss’owskim mikro kontrastem. Niesamowite narzędzie dla każdego posiadacza bezlusterkowca Sony. Jego dosyć wysoka cena, wynika właśnie z udanej implementacji wielu cech obiektywu Sonnar. Jednak właśnie po roku używania tego obiektywu, udało mi się sprawdzić, jak funkcjonują inne obiektywy 50 mm, dostępne na rynku. Oczywiście mam tu na myśli obiektywy do bezlusterkowców.

Obiektywem, który zszokował mnie najbardziej, był właśnie Nokton 50 mm f/1,5. Jego dziwny wygląd z mocnym przewężeniem i produkowanie go w dwóch odmianach kolorystycznych – chromowanej i czarnej, powodowały żywsze bicie serca, ponieważ ten mały obiektyw aksamitnie gładko pracował z ostrością i ze swoimi małymi gabarytami wzbudzał zaufanie. Magia, której można było doświadczyć, używając tego obiektywu, ukazywała się wówczas gdy pracował w zakresie przysłon od f/1,5 do f/2,8. Obiektyw w jakiś mistyczny sposób zdaje się łączyć wysoki mikro kontrast i dużą ostrość z analogowym charakterem obrazu. Kilka zdjęć testowych, które udało mi się popełnić, oczarowało mnie zupełnie. Wyobraźcie sobie, że sprzedałem obiektyw Sonnar Zeissa i zostawiłem sobie jako obiektyw 50 mm właśnie tego Noktona. Do pojawienia się obiektywu 50 mm f/1,2 też oznaczonego jako Nokton, nie wydarzyło się w materii 50-tek firmy Voigtlaender nic bardziej istotnego. Małe gabaryty tego obiektywu nie przeszkadzały w uzyskiwaniu przez niego totalnie profesjonalnych rezultatów w momencie, gdy decydowaliśmy się na przymknięcie przysłony do f/5,6. Powyżej tego zakresu staje się on referencyjnym obiektywem o ogniskowej 50 mm. Analogowość, o której wspomniałem, pozwala cieszyć się obrazowaniem z głębokich lat osiemdziesiątych przy zachowaniu standardów ostrości z dwudziestego pierwszego wieku. Podsumowując ten obiektyw, jest dla mnie bardzo ważny i nie byłbym sobą, gdybym nie dodał, że to, co mnie w nim zauroczyło, jako kontrast w zestawieniu z Zeissowskim szkłem 55 mm f/1,8 to absolutnie jedwabisty, mechaniczny pierścień ostrości. Pierścień w obiektywie Sonnar Zeissa zbudowanym dla Sony, jest tylko przełącznikiem systemu elektrycznego, który przenosi ruch opuszków naszych palców na elektrykę poruszającą silnikiem z soczewkami. To właśnie utrudnione ostrzenie manualne spowodowało, że tak przychylnie przyjąłem w swojej praktyce właśnie ten obiektyw 50 mm.


No i teraz w roku 2020 – stało się. Inżynierowie Cosiny w dosyć znaczny sposób, zmodyfikowali pierwotny projekt, dodając zarówno jedną soczewkę w grupie tworzącej podwaliny obrazu, jak i dodając kilka soczewek w grupie korygującej. Razem mamy tu 8 soczewek w 7 grupach. Dodatkowo umieszczono w całości jedną soczewkę obustronnie asferyczną.

 

Przeprojektowany obiektyw zdaje się obiecywać jeszcze wyższe osiągi, ale tu uwaga – prawdopodobnie – bo piszę to jeszcze przed testem i przed zobaczeniem rezultatów – z bardzo analogowym renderowaniem. Skąd takie wnioski? Przeznaczone do dalmierzy i bezlusterkowców obiektywy, bardzo często mają zupełnie klasyczną budowę. Generują także, zupełnie poprawne, nacechowane plastyką obrazy. Takim obiektywem, który tworzy bardzo dobre obrazy, jest obiektyw Summicron-M firmy Leica o świetle f/2. Takim obiektywem, był także Nokton 50 mm f/1,5.

Dlaczego uważam, że ten nowy obiektyw, będzie charakteryzował się analogowym obrazem? Nie trzeba być wielkim znawcą, wystarczy przyjrzeć się budowie optycznej tego obiektywu i od razu widzimy, że mamy do czynienia z mocno zmodyfikowanym Sonnarem, zbudowanym w oparciu o projekt bardziej zbliżony do obiektywu długo ogniskowego. Stworzenie takiej konstrukcji o ogniskowej 50 mm powinno zaowocować bardzo piękną kompresją obrazu i uzyskiwaniem większej plastyki, zapewne takiej plastyki, której będzie towarzyszyła delikatna winieta. Skorygowane elementy optyczne dadzą wyśrubowaną jakość i ostrość. W tym projekcie czai się jednak coś zaskakującego. Coś, co prawdopodobnie pozwoli, wznieść się temu obiektywowi bardzo wysoko w skali bezbłędnej jakości, jednak jakości niepozbawionej olbrzymiej plastyki. Tą cechą jest mechanizm przysłony złożony z 12 lamelek, tak jak ma to miejsce w bardzo jasnych obiektywach Nokton o świetle f/1,2. Każdy, kto miał okazję, fotografować tymi Noktonami wie, że rozmycia w tle są tak aksamitne, maślane i piękne, że trudno jest innym obiektywom z tymi konstrukcjami konkurować.12 lamelek przysłony to standard w tych obiektywach, ale nowość w tym Noktonie o jasności f/1,5. Obiekty należy do serii Vintage Line, a to niesie ze soba pewien sposób jego zaprojektowania. Jest to obiektyw mały – przypomina mi tak naprawdę obiektywy Zeissa ZM o ogniskowej 50 mm i tym samym świetle. Nomen omen to właśnie Zeiss Sonnar 50 mm f/1,5… Zresztą produkowany w tej samej fabryce Cosiny dla Zeissa!

Mała średnica filtra i mała waga, przy małych gabarytach. Inżynierowie od razu zaproponowali trzy wersje kolorystyczne: czarną wykonaną z aluminium i srebrną również wykonaną z aluminium te wersje bardzo dobrze będą się prezentowały z bezlusterkowcami, ale także, a może przede wszystkim z korpusami Leica M. Jednak wprowadzono także wersję wykonaną z niklu i kolor tego charakterystycznego metalu jest świetnie widoczny w zewnętrznej obudowie. Ta wersja jest cięższa o ponad 50 g od wersji aluminiowej. Jest to ukłon w stronę tych, którym podoba się stylistyka lat sześćdziesiątych. Obiektyw w tej wersji jest wykonany nie tylko z niklu, lecz ma także elementy czarne na skali nastaw pierścienia przysłony i odległości. To bardzo dobrze wygląda. Wygląd tego obiektywu jest jeszcze bardziej klasyczny niż poprzedniej wersji. Wersja poprzednia miała w środku korpusu mocne przewężenie. To takiego czegoś nie znajdziemy. Obiektyw jest malutką beczułką i prezentuje się bardzo klasycznie – wręcz przypomina obiektyw Sonnar 50 mm f/1,5 ZM.

Mechanicznie działa znakomicie. Dotyczy to aksamitne działanie zarówno pierścienia przysłony, jak i, co ważniejsze, pierścienia ostrości. Jednak Cosina nie byłaby sobą, gdyby nie dopuściła się wyprodukowania tych obiektywów w dwóch wersjach wykończenia optycznego powierzchni soczewek. Obiektywy możemy nabyć w wersji z jedną powłoką przeciw odblaskową i z wieloma powłokami przeciwodblaskowymi. To jest pewien symptom. Jeżeli inżynierowie Cosiny, dopuszczają się takiego postępowania, to zapewne obiecują sobie po tym obiektywie ciekaywych rezultatów w obrazowaniu. Na to liczę. Produkcja nowoczesnych Noktonów o świetle f/1,2 nie miałaby większego sensu w wersjach z jedną i wieloma powłokami przeciwodblaskowymi. Jednak jeśli obiektyw zdradza tendencję do obrazowania o wyjątkowej, wybitnej plastyce, a takim przykładem może być model Nokton 40 mm f/1,4 i Nokton 35 mm f/1,4, to mamy do czynienia z sytuacją absolutnie wybitną. Zwróćcie jednak uwagę, że wszystko to, co napisałem do tej pory, napisałem w oparciu o obiektyw trzymany w dłoni. Jeszcze nim nie fotografowałem. Szczególnie duże nadzieje pokładam w modelu z jedną powłoką przeciwodblaskową. W obiektywach tego typu, produkowanych w zakładach Cosina, widzimy wyjątkowe połączenie ostrości, bardzo wyśrubowanej z obniżonym kontrastem. Jeżeli obiektywy do tego, cechuje się nienaganną plastyką i ciekawym obrazowaniem, to możemy mieć do czynienia z mocnym produktem.
Jak będzie w istocie, przekonam się po zdjęciach testowych. Wydaje mi się jednak, że muszę tu dorzucić jeszcze kilka zdań wyjaśnienia. W ostatnim czasie, produkty firmy Voigtlaender, stały się tak dobre, że wydają się znakomicie dorównywać najlepszym obiektywom na świecie. Jednak to właśnie marka Voigtlaender i inżynierowie z Cosiny, mają zielone światło na konstruowanie obiektywów ciekawszych, niż to, co produkuje się w większości fabryk. Na świecie panuje teraz tendencja produkowania absolutnie doskonałych, pozbawionych jakichkolwiek wad obiektywów, które działają świetnie, mają świetne systemy AF, ale dają też nudny, pozbawiony wyrazu obraz. Nawet ruchy księgowe, które ograniczają ilość użytego w konstruowaniu obiektywów metalu czy nawet lamelek przysłony, o ilości soczewek sferycznych nie wspominając, świadczą o ogólnie panującej nieciekawej tendencji. Takie obiektywy jak właśnie ten, nawiązując do starszych projektów, pozwalają osiągać o wiele ciekawsze, bardzo plastyczne obrazy. To właśnie obraz finalny z tego obiektywu powinien nas zaskoczyć połączeniem niebywałej plastyki z bardzo wysoką jakością.

No i teraz wnioski po zdjęciach. Jakże mi miło, że się nie myliłem. Obiektyw jest niesamowicie plastyczny w obrazowaniu na otwartej przysłonie. Niesamowicie to znaczy, że na 1,5 można go porównać do Noktona Classic 1,4 SC. Te same plastyczne nieostrości. Im różnice w odległości obszarów wyostrzonych a nieostrych są większe, tym większy efekt. Bardzo ciekawie robi się, gdy zaprosimy do współpracy słońce i nie użyjemy osłony przeciwsłonecznej. Wypukła przednia soczewka i jedna warstwa przeciwodblaskowa robią swoje. Bliki generują się piękne. Różowo-fioletowe. Nieostrości powiązane z tym efektem wyglądają malarsko. A jednak… A jednak, pierścień przysłony to w tym obiektywie generator przemian. Zmienia charakter tego szkła w postępie geometrycznym, tyle że, na początku skali mamy plastykę, efemeryczność, pasję a z drugiej strony chirurgiczną precyzję, ostrość i mikrokontrast, godny najlepszych szkieł na świecie. To wszystko umieszczone w miniaturowym korpusiku, który jest tak niepozorny!!! Poprzednia wersja była odświeżeniem modelu Nokton 50 mm f/1,8 z roku 1950, które jednak zachowało dziwny kształt z przewężeniem. To jest wersja nawiązująca do zminiaturyzowanego Sonnara ZM. Po prostu. Tyle że, obliczenie na nowo tego projektu i zastosowanie dwustronnie sferycznej soczewki korygującej układ, dało niesamowity skok jakości. Zwłaszcza widać to na dalszych dystansach, w których poprzedni Nokton nie był dobry. Dawał świetne fotografie, ale nie tak ostre. Po przymknięciu przysłony uzyskujemy coś w obrazie zbliżonego do APO Lanthara 50 mm f/2. Dla niewtajemniczonych – to duża pochwała. Ta perfekcja uzyskiwana po przymknięciu – nie nudzi jednak w jakiś dziwny, analogowy sposób. Jeśli skupicie się na tym obiektywie i uczynicie z niego podstawowe narzędzie, na Waszym korpusie bezlusterkowym, odwzajemni się Wam fotografiami, które nie raz wgniotą Was w fotel. Tego szkła można by nie ściągać z korpusu i jeśli dla kogoś Nokton 40 mm f/1,4 SC jest za krótki, no to tu mamy 50 mm z takimi samymi możliwościami. Nowoczesność projektu przejawia się jeszcze w jednym. Praca pod słońce i tworzące się bliki są, ale nie demolują one obrazu, tylko jednak trzeba się postarać, aby taki efekt uzyskać.

Budowa optyczna tego Noktona to 8 soczewek w 7 grupach w tym jedna obustronnie asferyczne.

Tak na marginesie coś mi ten przekrój przypomina… Tak, ten poniżej to Voigtlaender Nokton 75 mm f/1,5! Troszkę przerobiony.

 

W ofercie Voigtlandera mamy kilka obiektywów 50 mm. Ten wydaje się najciekawszym. Wygrywa pod względem balansowania na skali od magii do doskonałości. Są lepsze, jak chociażby Nokron 50 mm f/1,4, ale nie dające wiele więcej poza może aksamitnym rozmyciem. Jest Doskonały na każdej przysłonie ideał techniczny APO Lanthar 50 mm f/2. Gdybym miał decydować to poza 35 1,2 II lub III na bezludną wyspę, brałbym właśnie tego Noktono-Sonnara. Aha. Nie zapomnijcie go wypróbować. Jeśli ktoś jest nowy w bezlusterkowcach i dalmierzach to koniecznie musi sprawdzić to maleństwo. No chyba, że ma Sony, to wówczas obowiązkowo powinien jeszcze zapoznać się z APO Lantharem 50 mm. Wszystkie planaropodobne konstrukcje do lustrzanek zdmuchnie w przedbiegach. Nie wierzycie? Sprawdźcie – jak tylko obiektyw zawita na półki sklepowe.

Wszystkie zdjęcia pomniejszone do jpeg, ale bez obróbki, bez wyostrzania, wykonane przy przysłonach od f/1,5 do f/4 aparatem Sony A7R IV.

Na fotografii powyżej pień drzewka zabezpieczonego oplotem sfotografowany z odległości 70 cm. Z Voigtlaender Close Focus Adapter skracamy odległość do 35 cm – to znaczące usprawnienie fotografowania obiektywami dalmierzowymi.