Użytkownicy lampy Profoto A1 czy A10 nie potrzebują analizować możliwości tego urządzenia. Oni po prostu wiedzą, dlaczego zakupili taką lampę czy lampy i używają jej, (ich) z wielką radością. Ten artykuł nie jest dla nich. Postaramy się przybliżyć szerszemu gronu fotografujących, możliwości tego sprzętu ze szczególnym uwypukleniem tego, dlaczego ten sprzęt jest lepszy od innych.
Czy jest lepszy? No właśnie. Jeżeli przeanalizujemy wszystkie informacje, które można znaleźć w sieci na ten temat, oprzemy się o frazesy, ściągnięte z materiałów prasowych producenta lub suche informacje o tej lampie. No i jest jeszcze inna sfera. Na materiałach z sesji wielu fotografów widzimy właśnie ten sprzęt.
Dane techniczne, informacje o możliwościach sprzętu, jednak nie wnoszą za wiele do zrozumienia tego, że warto byłoby wydać na lampę błyskową kilkakrotnie razy więcej, niż za zbliżone pod względem możliwości produkt konkurencji.
Odsyłamy to do licznych artykułów, opowiadają o samej lampie A1 czy A10. Wszystko jest tam dokładnie opisane i my także zaznaczymy kilka opcji, które czynią ten lampę wyjątkową. Od tego jednak do wytłumaczenia czym naprawdę jest A1 – A10 jeszcze daleka droga.
Nim przedstawimy najważniejsze cechy, jedna ważna dygresja. Tak naprawdę, teoretycznie oczywiście, absolutnie nic z tego, co wyczytacie w materiałach reklamowych lub danych technicznych nie jest w stanie wytłumaczyć fenomenu tego sprzętu. Tak naprawdę nic nie jest w stanie wytłumaczyć bliżej fenomenu całej firmy Profoto. Suche dane techniczne niczego nie wnoszą. Na rynku znajdziemy produkty, które będą możliwościami zbliżone do produktów Profoto. Bardzo często będą przy tym o wiele tańsze. Tu dochodzimy do sedna. Do postawienia sobie pytania – czy warto inwestować więcej gotówki w sprzęt Profoto, czy lepiej pozostać przy tańszych odpowiednikach innych firm?
Aby nie było za łatwo i abyście nie otrzymali odpowiedzi już w pierwszych akapitach, najpierw przedstawmy sobie lampę A10. Tak naprawdę jest to typowy flash reporterski, mocowany w sankach aparatu, umożliwiający pełną współpracę z automatyką, którą dysponuje kamera. Moc na poziomie 76 wato sekund nie odstaje, aż tak bardzo od topowych modeli firm, produkujących aparaty fotograficzne i flesze systemowe do nich. Tymczasem cena jest na ogół co najmniej dwukrotnie wyższa. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze aspekt, w którym producent zaciemnia obraz tego sprzętu podając, że jest to najmniejsza lampa studyjna. Jak to studyjna? – Zapytacie. Przecież to flash reporterski, z odchyloną głowicą do generowania światła odbitego. O co w tym wszystkim chodzi?
Na początek kilka faktów, które na to pytanie nie odpowiedzą, ale pozwolą zdać sobie sprawę z tego, jakie cechy podstawowe ma ten flesz:
– przede wszystkim technologia Bluetooth AirX stojąca za bardzo szybkim zgrywaniem firmware do lampy i sterować lampą z pomocą smartfona. To ta technologia stoi za tym, że można użyć tej lampy jako jednostki emitującej światło dla lustrzanki, bezlusterkowca czy też smartfona (!)
– łatwość pracy zdalnej, pozwala na automatyczne obliczanie prawidłowej ekspozycji w chwili wyzwolenia migawki, co pozwala zapomnieć o skomplikowanych ustawieniach i skupić się na zdjęciach
– okrągły palnik sprzyja bardzo naturalnemu rozchodzeniu się światła, aż wstyd pomyśleć, dlaczego producenci nie zaimplementowali tej cechy z lamp studyjnych kilka czy kilkanaście lat temu
– mocowanie dodatkowych akcesoriów jest magnetyczne, co ułatwia szybką wymianę
– lampa posiada pilotujące światło LED
– lampę podobnie jak A1X wyposażono w niezwykle duży interfejs, możliwy do odczytania nawet z dużej odległości
– menu lampy jest bardzo proste i intuicyjne, nie grozi nam zagubienie, gdzieś w ustawieniach
– tryb AirTTL I pilot tej technologi wbudowany jest w lampę, co sprzyja współpracy z innymi lampami Profoto
– akumulator Li-Ion utrzymuje napięcie 4 razy dłużej, a ładowanie do pełnej mocy trwa 1 s
Sami widzicie, że jest dobrze, ale o co tyle szumu i dlaczego taka cena? Otóż teraz najlepsze. Nawet gdy nie jest się jeszcze zapalonym fanem tej marki i po raz pierwszy korzysta się z jej produktu – przychodzi do nas potężna fala efektu wow. Znamy przecież flesze, używaliśmy wielu. Jednak z fleszami Profoto wszystko wygląda inaczej. Obsługuje się je intuicyjnie, prosto. Działają niezawodnie, generują ładnie wymodelowany snop światła i skonstruowane są inaczej od wszystkich innych fleszy. Nawet tworzywo sztuczne, z którego są one zbudowane, ma inne cechy fizyczne niż zwykłe flesze. Odczuwa się to w dotyku. Tworzywo ma większy dodatek elastycznych składników. Jest bardziej odporne na uderzenia i pęknięcia. Czytelny gigantyczny wyświetlacz, który możemy odczytać z kilku metrów wraz z filozofią, która każe lampie zawsze startować od najmniejszej mocy, są bardzo przydatne w pracy, ale póki nie poznamy tych możliwości, nie możemy wiedzieć, co jest dobre. Do tego miniaturowy sterownik zdalny mocowany w sankach aparatu lub np. do pracy ze smartfonem, który nie ma żadnych ustawień, ekranu itd. Współpraca odbywa się płynnie i automatycznie. To tak naprawdę jeden flesze, w których możemy w 100 procentach zaufać ustawieniom automatycznym TTL, nie bojąc się o nadmiar światła.
W praktyce wygląda to tak, że wszystkim sterujemy w aparacie, ustawiając czas i przysłonę a lampa powinna nas interesować tylko w zakresie skierowania snopa światła, czy modyfikatora. Robimy zdjęcia i … dobry rezultat! Ta łatwość współpracy uzależnia, podobnie jak wiecznie dający moc akumulator czy lampa modelująca LED. Tak dobrze jest mieć ją w głównym palniku!
Używanie lampy jako flesza dedykowanego w sankach aparatu to już w ogóle pełny high end błyskowego sprzętu. Jeżeli znajdziemy się ze sprzętem Profoto na planie, gdzie jest kilka lamp (nawet skrajnie różnych), sterowanie odbywa się automatycznie od razu. Wystarczy włączyć lampy, aby system ze sobą współpracował, a lampa na aparacie pracowała jako sterownik. To samo może zdalny wyzwalacz i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że w tym systemie wszystko przebiega gładko i sprawnie. Jakość akcesoriów do wszystkich lamp, także przewyższa to, co znamy z lamp innych producentów. Nawet tych wschodnich, którzy tak bezwzględnie naśladują np. Okrągły palni lampy reporterskiej (wszyscy wiemy, o jaką firmę chodzi). Tu jest lepiej.
Parafrazując pewną reklamę systemu bankowego, to „wyższa kultura błysku” – po prostu. Po jednej sesji z lampą A10 czy A1X od razu rozumie się, z czego wynika wyższa cena. Co więcej, przestaje ona mieć znaczenie. Za taką wygodę pracy można zapłacić naprawdę dużo.
Na koniec warto wspomnieć, że system adapterów OCF jest tak zbudowany, że nasza A10 może obsługiwać duże modyfikatory studyjne i pozwala modelować światło w sposób bardzo wysublimowany. Wówczas wraz z lodowym światłem modelującym A10 pokazuje, że może być najmniejszą lampą studyjną.
Z wyrobami Profoto jest trochę tak jak z komputerami Apple czy statywami Gitzo. Można marudzić na wyższą cenę, ale jak już się spróbuje, nie ma powrotu do innych rozwiązań!