Leica M 10 Monochrom jest wyrafinowanym narzędziem do tworzenia fotografii czarno-białych. Takie zdanie mogłoby być mottem użytym w katalogu lub na stronie internetowej. Pisząc jednak te słowa, mam na myśli ich dosłowne rozumienie. Nie chodzi o to, że jest nie wiadomo jak dobra, nie wiadomo jak bardzo doskonała. Jest przede wszystkim bardzo skonkretyzowanym zespołem cech, które zebrane w jednym korpusie oferują niesamowite możliwości działania. Nie przesadzam, chociaż wersją Monochrom byłem zafascynowany od momentu zobaczenia pierwszych zdjęć z modelu M 246 Monochrom. Tak analogowy look przywodzący na myśl najlepsze powiększenia na papierze srebrowym zupełnie mnie obezwładnił. Brak suwaków odpowiedzialnych za kolor w programach poprodukcyjnych definiował czerń i biel ery cyfrowej na nowo. Pliki mogły służyć do kalibracji monitora jako wzorzec monochromatycznego obrazu. Ponieważ w Leica Monochrom nie ma siatki Bayera oprogramowanie aparatu nie musi zgadywać, jaki kolor nadać temu, a nie innemu pikselowi. Matryca chwytająca tylko światło i w sposób zero-jedynkowy przetwarzająca widziany świat na odcienie szarości okazała się zabójczym projektem. Kto miał możliwość pracy, modelem Monochrom wie, że pliki generowane przez ten aparat są magiczne, a słowa producenta o ostrości podnoszącej efektywnie wielkość matrycy poprzez eliminacje zjawiska przypisywania barw pikselom to nie slogan marketingowy, tylko trudny do wytłumaczenia efekt widziany na finalnych fotografiach.
To wręcz nie do wiary, że ludzie pracujący korpusami Monochrom bez problemu rozpoznają zdjęcia innych publikowane w necie, a pochodzące z tego aparatu. Jeżeli ktoś z Was próbował w procesie postprodukcji lub ustawień uzyskać ten efekt w kamerze z siarką Bayera ten wie, że to niemożliwe… Ja próbowałem i się nie udało. Gęstość plików z Leica M Monochrom, głębokość czerni i jednocześnie rozpiętość tonalna zadziwiają.
Możecie mi wierzyć lub nie – nie da się tego podrobić. Nie da się także uzyskać, tak wysokiej efektywnej czułości, z tak chciało by się napisać – mało widocznym ziarnem. Nie, nie mało widocznym – tak pięknym i analogowym.
No ale dość paplaniny o samej istocie zjawiska, któremu na imię M Monochrom. Te ogólne rozmyślania to fakty ubrane w niezbyt dobrze dobrane słowa. Tak trudno opisać – czym jest Leica M Monochrom. Nie żartuję. Dlatego przed testem najnowszego wcielenia tej monochromatycznej koncepcji postanowiłem wprowadzić jakąś systematykę, aby zademonstrować Wam jak najdobitniej ideę tego zjawiska, jakim jest Monochrom. Ustaliłem wstępnie, że zacznę od sprecyzowania tego – do czego ten aparat nadaje się przeciętnie lub wcale. Potem zaś zademonstruję całą potęgę i moc tego wyrafinowanego narzędzia w sytuacjach, dla których został stworzony. Proste? Proste, po co bowiem komplikować. Oczywiście to moja subiektywna opinia, z którą możecie się zgadzać mniej lub bardziej, ale jeśli kochacie fotografię czarno-białą docenicie sposób, w jaki M Monochrom interpretuje rzeczywistość.
Nim przystąpię do prezentacji kilka słów opisu. Monochromy zawsze były przez inżynierów dopieszczane w szczególny sposób. Zawsze były czymś bardziej wyrafinowanym od modeli M pracujących w kolorze. Brak logotypu, brak widocznej nazwy modelu, często mocniejszy procesor, szafirowe szkła na ekranie itd. To tylko część koncepcji prestiżowego wyrafinowania modeli MM (pozwolicie, że tak będę nazywał w dalszej części testu ten model, choć po prawdzie powinien to być M10M). Zawsze pokazywały się na rynku w jakiś czas po premierze nowej „emki”. Zawsze też były wyczekiwane przez entuzjastów monochromatycznego widzenia świata i fanów marki. To jednak co dostajemy w najnowszym modelu, generuje nową jakość i podbija tętno już po wzięciu aparatu do ręki. Wersja czarna wygląda jak oksydowana stal z niektórych modeli broni palnej. Koncentracja masy w tym niewielkim przedmiocie, od razu wywołuje szacunek. M 10 dał nam powrót do analogowych gabarytów modeli takich jak M 6, w sposób niezwykle finezyjny zachowując odległość brzegu bagnetu od matrycy i na zawsze porzucając, ponad miarę (teraz to dopiero widzimy) napuchnięty korpus wersji M 246. Finezja, lekkość, niebywała trwałość korpusu, który jest tak miły w dotyku i tak pewny zarazem, że wydaje się wieczny. Ciekawe jak długo używane korpusy Monochromów wykonywać będą fotografie na całym świecie? Wydaje mi się, że całe dziesięciolecia. Cena przekraczająca trzydzieści tysięcy wydaje się w takim kontekście logiczną konsekwencją nabycia narzędzie mogącego tworzyć historię fotografii. Narzędzia, które obiecuje niezawodność, prędkość działania i niesamowite obrazowanie. Tak model M 10 jest bardzo szybki, stabilny w pracy i przez swój analogowy wygląd zachęcający do fotografowania jedynie z dalmierzem. To miniaturowe cacko wydobywamy z torby tak, jakbyśmy wydobywali naładowaną broń. Solidność metalowego przedmiotu jest tu ogólnym podobieństwem. Szybkie ostrzenie i mamy wizję czarno-białego świata uwiecznioną na karcie. Jest w fotografowaniu tym wybitnym dziełem inżynierów coś z egzekwowania naszej woli. Do nas należy, co zobaczy obiektyw zapięty na korpusie, od matrycy zaś zależy to, jaka wizja świata powstanie. Wystarczy mieć dobry temat. Monochrom zatroszczy się o resztę. Ze zdjęć będziecie zadowoleni.
Tak więc ważący 660 gram (z baterią) korpus sprawia wrażenie pancernego monolitu. Połyskujące warstwy odblaskowe na wizjerze lub przywodzące na myśl broń, otarcia oksydowanej stali dają wrażenie ponad przeciętnej pewności wymaganej od kamery. Tu otrzymujemy całe pokłady zaufania do aparatu, który nas nie zawiedzie.
No właśnie. Czy w każdej sytuacji? Nie. W jasny, pogodny dzień, jest to zwykły aparat fotograficzny – tyle że dający czarno-białe zdjęcia. Świetnie nadaje się do reportażu, do zdjęć z podróży, do fotografii artystycznej, ale nie wiele odbiega od innych kamer, w których czerń i biel uzyskujemy różnymi sposobami. M10 Monochrom daje większą rozdzielczość matrycy niż zwykła M10. 40 mega pikseli robi robotę, ale czy w każdych warunkach? Znowu – dodam jeszcze raz – to subiektywne wrażenie… Nie w każdych… Są takie warunki świetlne gdzie MM (każdy model monochromatyczny) a M 10 Monochrom w szczególności, gwałtownie dostaje wiatru w żagle. Pokazuje, na co go stać. W „zwykłych” warunkach zachowuje się jak trzymana siłą na uwięzi bestia. Pozwólcie jej jednak działać! To coś jak jeżdżenie Porsche 911 Turbo po zatłoczonych ulicach. Wyraźnie czujemy, jak się męczy. To nie jego klimaty. Pozwólcie mu jednak znaleźć się na autostradzie bez ograniczeń prędkości i… Od razu czujecie uwolnioną w radosnym wyciu energię. Nie inaczej jest w przypadku M 10 Monochrom. We właściwych warunkach pokazuje ile potencjału drzemie w tym małym, pancernym przedmiocie. Właśnie zauważyłem, że M 10 jest tak długi jak iPhone 8. Położony na stole iPhone, możecie zakryć idealnie dopasowanym korpusem M 10. Na wysokość wystaje lekko ponad 1 cm, jednak na długość…. Macie przed sobą iPhone 6,7 lub 8. Sprawdźcie sobie, jak jest to niewielki korpus…
No właśnie ten mały korpus możemy bez problemu ustawić w automatykę pracy. Nie musimy myślec tu o parametrach. Mamy myśleć o obrazie. To o co walczymy w większości kamer, czyli uzyskanie jak najniższej czułości i nieporuszonych, ostrych zdjęć tu nie ma znaczenia. A więc czułość ISO na Auto. Czas na Auto z ograniczeniem do powiedzmy 1/125 s. Pozostawiamy sobie wybór przysłony – to ona w końcu odpowiada za efekt finalny. Wybór szkła, zapięcie go w tym minimalnym skoku bagnetu i zauważenie przy okazji tej czynności, przewagi dalmierza bezusterkowego z natury, nad zwykłym bezlusterkowcem – czyli zakrytej migawką matrycy, pobudzają do działania. M 10 nie zachęca do używania elektronicznego wizjera. Tak mały korpus dalmierzowy zachęca do użycia tego właśnie, precyzyjnego instrumentu optycznego, który zdaje mi się jeszcze bardziej dopracowany (od tego w modelu M 246). Słowem jesteśmy gotowi na zdjęcia w optymalnym dla tego korpusu otoczeniu. W jakim? Ano w takim, w którym na ogół chowamy nasze kamery, czując, że już niczego nie zrobimy. Koniec światła, jego niedobór, to moment, w którym możecie sięgnąć po M 10 Monochrom. Aby zdobyć materiał do artykułu, udałem się z nim w podróż koleją, która była dla mnie wielkim wydarzeniem, ponieważ od wielu lat nie jechałem pociągiem. Podróż wczesnym rankiem. To kilka zdjęć. Czułem niedosyt. Następnego dnia wyszedłem na miasto po 21 00. Niepozorny, niezwracający uwagę korpus, wydawał mi się wdzięczny za „wyprowadzenie” go na zdjęcia w takim niedoborze światła. Ciche cykanie migawki, które być może ktoś z przechodzących obok miał możliwość usłyszeć (musiałby mnie minąć o pół metra) na pewno dziwił, podobnie jak sylwetka fotografującego „z ręki” w ciemnościach. Fotografującego tak małym, czarnym, nieoznaczonym aparatem. Każde cyknięcie i obserwacja gotowego zdjęcia potwierdzały słuszność decyzji. Gdy zapadła noc, uśmiech pojawiał mi się na twarzy, po każdym naciśnięciu spustu migawki. Im było ciemniej, tym było lepiej. Niesamowite co mógłby korpus M 10 Monochrom dokonać w rękach namiętnego streetowca?!
Nie myślcie, że nadzwyczajna czułość to wszystko. Chodzi o to, że wynikające z forsowania czułości ziarno nadaje tylko unikalnej formy całości. Chciałem Wam pokazać, jak bardzo analogowym doświadczeniem, może być fotografowanie tym aparatem. Szukałem właściwego motywu. Gdzie jest jeszcze ciemniej? W skąpo oświetlonych wnętrzach….
Mój nocny spacer miał swoje przesilenie. Gdy niebo zrobiło się całkowicie czarne, a ja zacząłem penetrację wnętrz. Postanowiłem zmienić obiektyw. Summicrona 35 mm f/2 i Summiluxa 50 mm f/1,4 wymieniłem na Noktona 35 mm f/1,2 III. Uśmiechnąłem się sam do siebie i… fotografowałem dalej. W tym zgłębianiu możliwości M 10 Monochrom nie było widać końca. Gęste czernie, szlachetne ziarno – zobaczyłem dopiero po powrocie. Czy tylko ja wyczuwam potencjał tej kamery? Na szczęście ilość inwestujących w ten korpus maniaków czerni i bieli zdaje się być oczywistą odpowiedzią na to pytanie. Można mieć różne kamery. Można pracować zawodowo w średnim formacie. Jednak posiadanie w arsenale środków Monochroma stwarza zupełnie nowe możliwości. Według mnie dla reportażysty czarno-białego to najlepsza inwestycja, o jakiej mógłby zamarzyć, zwłaszcza że można podpiąć do tego korpusu nawet bardzo leciwe szkła, a obraz nadal będzie szlachetny i unikalny.