Czy warto kupić Canona R – 2 lata po premierze?

To bardzo trudny test. Do naszej redakcji trafił aparat Canon EOS R. Znawcy od razu zakrzykną, że to chyba pomyłka, ponieważ od premiery modelu R minęły dwa lata i to chyba niestosowne poddawać go testom w chwili, gdy nawet inne konstrukcje wchodzące w skład rodziny R są już znacznie doskonalsze. Niby tak, ale nam zależało na przedstawieniu modelu, który może być interesującym dla wielu fotografujących. Pytaliście nas od dłuższego czasu kiedy zaprezentujemy aparaty bardziej dostępne dla przeciętnego użytkownika. Właśnie w odpowiedzi na takie zapytania powstał ten test. Udaliśmy się do jednego z normalnych sklepów fotograficznych, który przez swą głęboką obecność na rynku i znajomość tematu może stanowić dla nas oparcie w kwestii rozpoznania zainteresowania konkretnymi modelami. To właśnie w Fotoformie dowiedzieliśmy się, że ten model jest całkiem dobrze sprzedającym się Canonem. Ciągle.

Co tu zrobić. W naszej redakcji ostatnio testowaliśmy same topy topów. Poza średnioformatowymi korpusami Hasselblad i Fujifilm GFX, których używamy na co dzień z wyboru, były też korpusy Leica M… To duży problem. Jednak nie największy. Największym problemem okazało się to, że to ja mam przetestować wybraną kamerę. W chwili kiedy o tym zadecydowaliśmy – jeszcze nie wiedzieliśmy jaką… Ja natomiast nie jestem dobrym materiałem na testera. Przeszedłem długą drogą od Nikona analogowego, przez średni format – Hasselblad 503 CW i Mamiya RB i RZ 67 poprzez cyfrowego Canona, aż do modelu EOS 5D mk II i Sony A900 i znowu EOS. 5D mk II, następnie Sony A7R i A7R II i III i Leica M do Fujifilm GFX 50R i Hasselblada 907x. Porzucając Canona na rzecz bezusterkowego Sony, osiągnąłem to czego oczekiwałem. Mniejszy system, dostęp do niezależnych obiektywów o pięknym obrazowaniu i wyższą neutralność kolorystyczną. Samo Sony jeszcze spełnieniem nie było, ale ze szkłami Zeiss i Voigtlaender już tak. Tyle że, ja nie potrzebuję szybkiego autofocusa tylko jakości. Jestem więc szczególnym przypadkiem. Nie robię reportażu. Nie jestem obiektywny, pracując na co dzień na kamerach niemal idealnych, o niesamowitej ostrości i wierności kolorów.

Czyż to nie ironia, że w moje ręce trafia model do przetestowania? Przyznacie, że spora i może zrezygnujecie z dalszej lektury… Być może. A może zaciekawi Was zdanie osoby, która na testowany model może spojrzeć zupełnie na trzeźwo, od razu wiedząc gdzie na szczeblach drabiny sprzętu foto umieścić ten model? Tak. To fakt. Gdy otrzymałem ten model do testu – nie miałem żadnych emocji. Nie drgnęła mi nawet powieka. Była obawa, że testowi nie sprostam. Wiedziałem, że korpus nie da obrazków na poziomie Fujifilm GFX 50 R czy Hasselblada 907x. Była też niechęć do firmy, która tak przeze mnie ceniona onegdaj, przez lata pozwoliła sobie na śpiączkę w momencie, gdy świat porzucił straconą drogę lustrzanek, kierując się w stronę pozbawionej luster technologii. Jeszcze bardziej mierziła mnie myśl na samo wspomnienie, że firma Canon potrafiła przez lata nie modernizować szkieł do lustrzanek, a jakość uwielbianych przeze mnie „elek”, okazała się być daleko w tyle za miniaturowymi obiektywami Leica czy Voigtlaender. Przejście na Sony było dobrym krokiem i to zapamiętałem. Do obrazowania Canona miałem wiele zastrzeżeń.

No i pech! Stanąłem przed faktem napisania opinii, recenzji – bo testu po dwóch latach od premiery nie ma co robić – modelu EOS R. Poczułem strach. Cóż ja napiszę po testach tych wszystkich Hasselbladów, Fujifilmów GFX czy korpusów Leica M?

Przypomniał mi się przypadek testera samochodów, który do każdego auta podchodził z pietyzmem i szacunkiem. Ekscytował się najniższym modelem każdej marki. Wydawało mi się, że zachwyca się tym, że samochody w ogóle jeżdżą i za sam ten fakt należy im się pochwała. Tester ten przeszedł z biegiem lat do testowania cudów motoryzacji z najwyższej półki i… Entuzjazm zgasł. Już nie potrafił ekscytować się osiągami 100 konnego diesla Opla, ponieważ miał za sobą test podwójnie turbo doładowanego W12 w Bentley Continental GTC.

A jednak sięgnąłem po model Canon EOS R w kicie z obiektywem 24-105 o świetle 4. Zapamiętałem ten moment, zaraz po wyjęciu z torby. Jestem fotografem, a każdy aparat to narzędzie. Zacząłem oględziny tego narzędzia. Tu nie kryję – były to oględziny nieufne. Nastawione raczej na znalezienie uchybień, ale z drugiej strony – chłodne. Pozbawione porównywania z innymi konstrukcjami. Trochę na świeżo – po rocznej przerwie, sięgnąłem po aparat z pełną klatką.

Zadziwiło mnie to, co poczułem (tak bardziej poczułem, niż dostrzegłem). Wybaczcie mi nieco naiwne określenia. Tyle już pewnie napisano na temat tego korpusu, że aż zastanawiam się, czy warto się uzewnętrzniać…

Dobra. Niech tam. Poczułem coś na kształt dreszczyk emocji. Dopiero gdy ten korpus wziąłem w rękę. Sam, bez świadków. Było to uczucie trzymania w dłoni czegoś, co się dobrze zna, a jednak długo się tego nie widziało. Powróciły wspomnienia z czasów, gdy używałem Canona. Ta sama jakość wykonania (może nawet ciut lepsza), te same materiały, które nie mogły oszukać dłoni. To wszystko to był Canon. Pełnoprawny, dobrze wykonany. Inny, bo mniejszy niż lustrzanki. Wydał mi się większy niż Sony A7/9 ale tu mogłem się mylić, nie sprawdzając gabarytów i danych technicznych. Spotkałem ekran odchylany w bok jak w bardziej amatorskich konstrukcjach i a jakże Canonowe obłości. Przyciski pracowały z tym samym uskokiem i wyczuwalną precyzją. Słowem – tak to był Canon, tyle że, przecież bezusterkowy. To intrygowało. Zacząłem się przyglądać bardziej wnikliwie i znalazłem kilka uchybień. Po pierwsze, jeden slot na kartę. Po drugie inny zestaw pokręteł i przycisków niż te znane z lustrzanek. Dziwny, mały wyświetlacz na górze górnej ścianki i nowość – pokrętło Mode. Brak joysticka i pokrętło on – of po lewej stronie górnej płyty. To wstępnie wykryte nowości. Nie wiedziałem, czy wady. Nowości, a z nimi zawsze jest tak, że trzeba się do nich przyzwyczaić. Potem zaś albo polubić, albo znienawidzić. Nie wiedziałem jak będzie. Jeszcze aparatu nie uruchomiłem… To najchłodniejszy test, jaki przeprowadzałem ostatnio. Zero emocji – pamiętajcie…

Po włączeniu – zaskoczenie. Bardzo szybkie uruchomienie się konstrukcji i gotowość do pracy. Po drugie ładny obraz w celowniku i znane dobrze z poprzednich Canonów – menu. Zawiłe jak to w bezlusterkowcach, ale nie tak jak w innych konstrukcjach. Jednorazowe przejście po wszystkich jego pozycjach pozwoliło mi ustawić aparat do fotografowania z wybranymi przeze mnie parametrami. Było nieźle. Nie bawiłem się w konfigurowanie przycisków. Po prostu ustawiłem aparat do fotografowania. Miałem uczucie, że czegoś mi brakuje w tym menu… No tak. Ustawień dla trybu filmowania. Tu zagwozdka. Naprawdę ich nie było. Potrzeba było dłuższego zastanowienia i okazało się, że te ustawienia są dostępne dopiero po przestawieniu pokrętła Modę na film. Niby logiczne, a jednak to odstępstwo od dawnego menu trochę mnie zaskoczyło. Oglądając aparat dalej, zauważyłem jeszcze jedną cechę korpusu, którą od razu polubiłem. Cechę, której brakuje mi w większości kamer. Zabezpieczenia lamelkami matrycy, podczas gdy korpus jest nieużywany. Tak działa migawka w Leica M. Matryca jest osłonięta. Tutaj także. Brawo za to jakże proste, ale bardzo skuteczne w walce z kurzem rozwiązanie! To właśnie ten drobny fakt wzbudził we mnie ciekawość. Dobra. Może i konstruktorzy w pewnym czasie popadli w letarg, ale może po wybudzeniu się „odrobili lekcje” i popracowali nad czymś bardzo dobrym? Pojawiła się iskierka nadziei. Sięgnąłem po instrukcję. Okazało się, że aparat ma wszystko, czego możemy potrzebować, z wifi włącznie. Być może w jakimś tam zakresie odstaje od konkurencji i nowszych modeli, ale dla mnie zanurzonego w świat średniego formatu, niektóre parametry wydały się imponujące. System AF oparty o technologię DualPixel i detekcję fazy na 90% kadru i 5655 punktach czułą do -6EV zdawał się obiecywać wiele. 30 megapikseli obrazu także. Jedynie tryb filmowy dający 4K w lekkim cropie nieco rozczarowywał. To na papierze. Jak będzie w rzeczywistym świecie? Tego nie wiedziałem. Zwróciłem uwagę na obiektyw, który wydał mi się dobrze zbudowany, ładnie wykończony i wyposażony w pokrętło, o którym dowiedziałem się z instrukcji, że jest konfigurowalne. Świetnie pomyślałem. To byłoby na tyle. Po ustawieniu aparatu – zapomniałem o nim, do następnego dnia. Dnia, w którym miałem go sprawdzić na zdjęciach.

No i tu doszło do totalnego zaskoczenia. Ciemny zoom, aparat w trybie automatycznym i bardzo zadowalające efekty już od pierwszych zdjęć „byle czego”. Tak. Fotografowałem, co popadnie i… Wszystkie zdjęcia wychodziły!!! Owszem nie były to zdjęcia uciekających dzieciaków, ale raczej nieruchome elementy otaczającego nas świata, ale w zestawieniu z AF takich kamer jak Sony A7R postęp okazał się niesamowity! Rewolucyjny! W zestawieniu z korpusami Sony A7II i III już nie było tak wielkiego przeskoku w działaniu systemu AF. Jednak ogólna skuteczność mnie zadziwiła. Prędkość uruchamiania i pewność ustawiania ostrości zupełnie mnie zszokowała. Po kilkunastu minutach fotografowania zauważyłem, że chodzę swobodnie, spaceruję sobie i focę na ślepo, bez myślenia. Zdjęcia jednak wychodzą dobrze! To było dziwne przyspieszenie. Drugim zaskoczeniem była kolorystyka, którą od razu sobie przypomniałem. Iście Canonowska. Jeśli więc ktoś zastanawia się, czy w końcu przesiąść się z lustrzanki Canona to spokojnie może, ponieważ znajdzie tu same plusy i podobny wygląd obrazu. Przejście na Sony może być zbyt szokujące. Wszystkie zdjęcia były ostre i poprawnie naświetlone. Balans bieli? Nazwałbym go Canonowskim – zupełnie dobrze radził sobie nawet w walce z zacienionymi miejscami. Testów bezwzględnej ostrości postanowiłem nie przeprowadzać, ponieważ obiektyw 24-105 nie był najlepszym do tego wyborem. Był za to jako obiektyw ogólnego przeznaczenia. Był, ponieważ jak się okazało jego jasność (f/4), mogła zostać pominięta przez korpus, który na automacie podnosił czułość i… No właśnie i nie wpływał na jakość zdjęć. Czułość okazała się bardzo dobra a ISO przydatne nawet dla takiego purysty jak ja, który zaakceptował foty zrobione na ISO 6400.

Swoboda fotografowania mnie ogłuszyła na tyle, że nie spostrzegłem, jak szybko wykonałem test. Spacer zrobił się coraz szybszy, a zdjęć przybyło. Wszystkie okazały się trafione. Po wejściu do samochodu musiałem pozbierać myśli. Canon przeszedł długą drogę i chociaż trochę zawiódł, nie włączając się do wyścigu to to, co ostatecznie pokazał, okazało się bardzo dobre. Zabójczo dobre. W czasie tego spaceru przyszła mi do głowy pewna myśl. Gdybym chciał nazwać ten aparat w jakiś spektakularny sposób – nazwałbym go bezwzględnym egzekutorem. Nie pytajcie mnie – dlaczego taka nazwa przyszła mi do głowy? Może dlatego, że nie zanotowałem błądzenia systemu AF? Aparat bezwzględnie trafiał z prędkością, a silniki obiektywu ustawiały ją bezgłośnie. EOS R to w oczach kogoś, kto nie fotografował modelami R5 czy R6 – doskonały sprzęt. Owszem, przed zakupem należy wziąć go w dłoń, chociażby w takim sklepie jak Fotoforma, gdzie można to zrobić, zastanowić się, być może „popykaćć” kilka klatek czy wypożyczyć. Porównać go z innymi modelami FF. Może, zastanowić się, czy jako użytkownik Canona i szkieł EF nie wejść w ten system czym prędzej, ponieważ dołączony adapter umożliwia pracę tych szkieł na korpusie? Może, jeśli to początek naszej drogi w fotografii, po prostu zakupić go czym prędzej, ponieważ w tej cenie mamy korpusy z bardzo podobną funkcjonalnością, jak chociażby Sony A7III.

Werdykt jest dla mnie oczywisty. Za około 7000 złotych możecie nabyć kamerę bezusterkową o parametrach bardzo wyśrubowanych, mającą w swych opcjach właściwie wszystko, co nawet zawodowy fotograf może potrzebować. EOS R jest bardzo skuteczny i dobrze przemyślany. Przesiadający się z lustrzanek Canona będą musieli przyzwyczaić się do nowej funkcjonalności (pokrętło Mode i brak wybieraka, ale za to dotykowy ekran), ale to jedno dniowa niedogodność. Bardzo szybko przyzwyczajamy się do niej i nie stanowi problemu. Canon wypuścił w roku 2018 naprawdę dobry aparat, który starzeje się bardzo powoli. Ciągle jest świetnym produktem, który z odpowiednio do naszych tematów dobranymi obiektywami, może dać nam setki niezapomnianych obrazów. Jeśli to będzie Wasz pierwszy poważny aparat, możecie zakupić go „w ciemno” – bo pozwoli waszej pasji rozwijać się intensywnie, oferując wszystko, czego od niego będziecie wymagać. EOS R to bardzo poważny aparat fotograficzny. Poważny, a jednak łatwy do okiełznania.

Co więcej, poddałem ten aparat testowi video. Wypadł bardzo dobrze. Ustawiony śledzący AF dał radę automatycznie się przeostrzać, śledząc postać w kadrze, a z tak szerokim zoomem nie był problemem nawet crop.

Muszę się Wam do czegoś przyznać. Zdjęcia wykonałem w ciągu dwóch, kilkunastominutowych spacerów, które z testowych ujęć, bardzo szybko przerodziły się w bieganie z aparatem. Po prostu skuteczność tego korpusu sprawiła, że przestałem myśleć… Zdjęcia zrobione na automacie, w pośpiechu, a jednak wszystkie udane. Canon może być ciekawą propozycją w 2020 roku. Nawet Canon EOS R. W następnych testach sprawdzimy jakie obiektywy podpiąć do rodziny R, której modele R5 i R6 także sprawdzimy. Jeśli jednak najstarszy model z rodziny jest tak dobry – Co mogą jego nowsze wersje? 

Na koniec dygresja. Każdy system w swojej klasie – w tym przypadku pełna klatka – niesie ze sobą swoisty sposób obrazowania. Kolory, tonacja, plastyka matrycy. Dla kogoś, kto chce rozpocząć przygodę z zaawansowaną technologicznie fotografią bezusterkową, jest obecnie kilka opcji. Dla modelu EOS R taką opcją może być między innymi zupełnie różny pod względem tonacji i typu matrycy Sony A7III. Jeżeli wchodzicie w lepszy korpus na świeżo, możecie się zastanawiać – Nikon, Canon, Panasonic czy Sony, acz tu powinniście wziąć pod uwagę ilość obiektywów dostępnych dla każdego z systemów. Aparat w podobnej cenie zaoferuje podobne możliwości. Sony nieco lepsze parametry przy filmowaniu no i różniący się znacznie od Canona sposób obrazowania samej matrycy. Neutralny. Jeżeli ktoś zmienia lustrzankę Canona na bezlusterkowiec, a lubi plastykę matryc Canona ten ma wyjście. Nie trzeba wchodzić od razu w najwyższe modele. Ten w zupełności wystarczy, aby zachłysnąć się działaniem bezlusterkowca. Właściwie to chyba całkiem dobry moment na zakup. Aparat staniał, jest już na rynku od 2 lat, a oferowane przez niego możliwości nie są małe.

Na szczególną uwagę zasługuje też obiektyw, który testowałem – mógłby być uniwersalnym obiektywem na początek! Daje całkiem ciekawy obraz. Zobaczcie sami.